Zaraza paskudowa zatacza coraz szersze kręgi.
Dzisiaj takie oto coś wyskoczyło z koperty, ciągnąc za sobą siostrę.
Nie są ładne. Są maleńkie, mają łobuzersko-niewinne miny, rzęsy im wyrastają z gałek ocznych, a jedna gubi buty. Gubi, gubi, aż w końcu zgubi.
Są za to cholernie fotogeniczne. Przestałam się dziwić zarazie, jedna paskuda czeka jeszcze zapudełkowana (z Pepco), a ja już się zastanawiam, czy nie kupić w dalekim wschodnim kraju kolejnej ekipy.
Zobaczymy.
Problem w tym, że nie podoba mi się w niektórych paskudach to, że mają namalowane na stałe majtasy i skarpetki. To ogranicza wybór.
Ale z drugiej strony można przecież takie skarpetki zmyć...
Więcej zdjęć później. Kiedyś. Nie wiem, kiedy. Mieszkanie pod miastem, praca w mieście, dziecko w dwóch szkołach, na dodatek z ogromną potrzebą życia towarzyskiego (w przeciwieństwie do matki...), a do tego koniec roku szkolnego... i raptem okazuje się, że w domu tylko sypiam. Krótko, bo jest jasno całą noc.
Ale nie tracę nadziei, że kiedyś trochę czasu się znajdzie.
Paskudy rządzą :D