Za każdym razem było to uczucie zaskakujące, chociaż przed przynajmniej raz spodziewałam się uczucia. Lekkiego, może sympatii, może odrobinę fascynacji. A tu proszę, buch i mam. Trwam sobie w tym miłosnym stanie, patrzę z zachwytem, trochę wzdycham. Macam, gładzę, przeczesuję włosy.
Na zdjęcia nie mam czasu, a jak mam czas to nie mam światła. Tyle mojego, co mi telefon zrobi.
To nie jest więc sesja fotograficzna, a tylko portrety. Zdjęcia poglądowe.
W kolejności pojawiania się, będącej także kolejnością strzałów plastikowego amora :-)
Zelda. Ruda, zielonooka, piegowata. To w jej przypadku spodziewałam się zauroczenia, uwiodła mnie powłóczystym spojrzeniem.
Asha (nie wiem, dlaczego w pierwotnej wersji napisałam Nikki, myśląc Asha, podejrzewam, że to przez rozmyślanie, czyje ciałko może Asha pożyczyć). Rozczochraniec kupiony na aukcji, bo niedrogo, a ja nie mam ciemnoskórych lalek.
Coup de foudre, grom z jasnego nieba, oderwać się od niej nie mogę. Zastanawiam się, jak ją przemycić do pracy, żeby móc ciągle na nią patrzeć ;-)
JLo. Typowy efekt kompulsywnego chciejstwa, który uwiódł mnie natychmiast obłędnym uśmiechem. Ona jedyna jeszcze nie była macana, śpi bezpiecznie w pudełku. Do czasu...
Zdjęcia jako się rzekło z telefonu, obrobione tamże. Przy wysyłaniu mailem panny zostały z automatu przechrzczone na Żelaza Jako Nikki.
I to by było na tyle.