wtorek, 24 grudnia 2013

Noelka

Nasza znajomość zaczęła się 30 kwietnia.
Panna czekała oczywiście w znajomym koszu w SH. Rozczochrana, w bezczelnie zimowym stroju (prowokacja tym większa, że w tym roku śnieg leżał do kwietnia), bezwstydnie zadowolona z siebie.
Niemal kompletna, zagubiły się kolczyki, śnieżynki i prezent. Ale to nic, pewnie i tak w środku nic nie było ;)


Kupiłam to zimowe nieszczęście i schowałam na pół roku. Czekała cierpliwie, pewna swego.
Nie zapowiadali końca świata, więc święta musiały nadejść :)


Imię nasunęło się samo - Noelka.
Przed kąpielą miała jeszcze swoje firmowe loki, niestety zamienione w lekko sfilcowanego mopa. Na szczęście Bratzki mają naprawdę piękne, gęste włosy, dało się je wyczyścić i rozczesać. A loki... może kiedyś nakręcę, kto wie.
Dzisiaj Noelka prezentuje fryzurę a la Violetta Villas ;)

Przepraszam za monotonne i nieostre zdjęcia, modelka była pełna dobrych chęci, ale choinka nie chciała współpracować...






I jeszcze rzut oka na stan sklepowy:




Wesołych Świąt!

czwartek, 12 grudnia 2013

50

Oczom nie wierzę :)
50 obserwatorów? Pięćdziesięcioro?
Dziękuję Wam bardzo za skrzydła.
Trzeba to będzie jakoś uczcić, prawda? No ba.


A żeby nie było całkiem bezlalkowo, skorzystam z okazji i pokażę Wam Susy.
Lalki z second handów dzielą się przede wszystkim na te wyciągane za nogi albo za włosy. Susy wyciągnęłam za nogi ;)


Lalka jest dość ciężka, ma ciałko TNT, niemal bliźniaczo podobne do ciałka Petry - dłonie wyglądają jak zrobione z tego samego odlewu. Na plecach sygnatura CO.
Włosy jak widać porządne, wymagały tylko umycia i rozczesania. Są ładne, ale dosyć sztywne. Grzywki nic nie ruszy ;)
Buzia... zabawna. Miła. Nie jestem pewna, czy odważyłabym się powiedzieć, że ładna.
Oryginalnie nie miała biżuterii, ale nie była całkiem goła - miała na sobie białe stylonowe majtki.

O tym, że to Susy dowiedziałam się dzięki forum, najprawdopodobniej to Baby Sitting Susy.


  


Pięćdziesięcioro obserwatorów? No naprawdę... :D

środa, 11 grudnia 2013

takie małe

Poranek po huraganie był piękny. Trochę mroźny, oszałamiający bielą i błękitem.
W sam raz na krótki spacer.

Pamiętacie, jak pokazywałam dwie małe Bratz, kupione w reklamówce z ubrankami i obuwiem? Nareszcie była okazja, żeby chociaż trochę je pokazać.

Oto one. Dwa cukierki na śniegu (nie licząc psa).



Niestety śnieg był zbyt puszysty, żeby szaleć z pozowaniem. Udało się tylko na ścianie zaspy.




sobota, 7 grudnia 2013

Pozdrowienia z zaspy

(dodałam post scriptum)

Zima postanowiła zapanować totalnie.



Zimowe plenery lalkowe zapewne nastąpią, ale raczej nie w najbliższych dniach. Pozwólcie, że będą zimowe plenery bez lalek :)

Tu, gdzieś pośrodku, jest droga:


Patrzymy w prawo...

Patrzymy w lewo...
Jabłka zostały z myślą o sarnach, ptakach i... listonoszu :) Dlatego są wyjedzone z niższych gałęzi.


Wiatr wywiewał sikorki z karmnika. Musicie mi wierzyć na słowo, że było ich tam kilka.


I jeszcze okno na świat :)


-------
Bez tego wiersza nie wyobrażam sobie początku zimy :)

Może to jakiś atawizm,
A może źli szarlatani -
Dość na tym,
Że zawsze są do tego balu absolutnie nieprzygotowani.
Zawsze ich ten bal zaskakuje
I nie wiadomo czemu -
Nigdy nie zdążą przygotować fraków,
Lam,
Muszek,
Cekinów
Lub diademów.

Nigdy do fryzjera nie idą,
Nigdy się nie kąpią przed tym balem,
W ogóle są tacy spokojni,
Jakby tego balu miało nie być wcale.

A całe to zachowanie,
To objaw bynajmniej nierzadki.
Tak samo przed pierwszym balem
Zachowywały się ich babcie,
Ich dziadkowie,
Ich ojcowie
I matki.

Są tacy opanowani
Jak pan Achilles pod Troją,
A potem nagle zrywają się, moja pani,
I lecą na ten bal tak jak stoją.

Sierść mają za toalety
I trwa to któryś już wiek -
A pierwszy bal PSA jest wtedy
Kiedy zobaczy pierwszy w swym życiu śnieg.

Ich Pierwszy Bal - Ludwik Jerzy Kern


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Diana

Jako dziecko marzyłam o Barbie.
Śniłam o pięknej szczupłej blondynce ze zginanymi nogami, w tych snach znajdowałam lalkę na ulicy i do przebudzenia nosiłam przy sobie jak najcenniejszy skarb. Na jawie zaglądałam tęsknym wzrokiem na wystawę Pewexu, skąd bił różowy blask mojego marzenia, do zdobycia tylko za bardzo obcą walutę.
Ze skrywaną zazdrością bawiłam się Fleur młodszej koleżanki, siłę uczucia kanalizując szyciem jej - zapewne bardzo koślawych - ubranek.
Nie miałam żadnych krewnych na Zachodzie, więc nie mogłam liczyć na cud w postaci paczki (w ten sposób ominęły mnie też czekoladowe jajka, nutella i zegarek elektroniczny). Byłam najstarszym dzieckiem w rodzinie, a więc bez szans na odziedziczenie po kimś lalki. Beznadziejna sprawa.

Barbie wydawała mi się tak absolutnie niedostępnym cudem, że jako dziecko nigdy nie wyjawiłam, jak bardzo jej pragnę. Cała moja rodzina żyła w nieświadomości niemal do końca lat 80, kiedy w jakiejś rozmowie, żartem, wydukałam wreszcie, że zawsze chciałam taką lalkę mieć.
Moja babcia przepłakała wtedy całą noc, z żalu nade mną (a nie nad moją głupotą), z żalu, że nic nie wiedziała, bo wtedy kupiłaby mi ją na pewno.
Mama popukała się w czoło i pojechała do Zakopanego grać w brydża. A w drodze powrotnej kupiła mi ją. Bohaterkę dzisiejszego wpisu.
Nie, nie Barbie, ale prawie, prawie.


Dostałam Dianę w prezencie chyba na imieniny po 16 urodzinach, w lipcu 88 roku.
Pewnie, że ją kochałam :)
Moja Diana była gimnastyczką. Po jakimś czasie przebrałam ją w coś innego, sportowy strój chowając w nieprzebranym oceanie szpargałów. Nawet nie próbowałam go szukać, byłam przekonana, że nie przetrwał trzech przeprowadzek. A jednak...
Najpierw wpadł mi w ręce jeden but. Niestety, tylko jeden (i niestety zapomniałam zrobić mu dzisiaj zdjęcie, a potem było już za ciemno). Kilka dni temu, szukając starego odtwarzacza mp3, w starym drewnianym pudełku na biżuterię znalazłam hula-hop i starannie zapakowany strój mojej Diany.

 

Lalka jest w stanie bardzo dobrym, z wyjątkiem włosów - niestety, ćwierć wieku w ich przypadku to zdecydowanie za długo, przy próbie czesania zaczęły się kruszyć. Wymyłam je delikatnie i wysmarowałam odżywką, mam nadzieję, że trochę to pomoże. Nie pamiętam, jaką fryzurę miała oryginalnie, więc związałam tylko włosy różową gumką.


piątek, 29 listopada 2013

Dziewięć lat i dziesięć dni

Mężczyzna w tamtym pokoju
tak rzadko się uśmiecha
Nie spotykam go Chociaż mogę
domyślać się jego obecności
w tamtym pokoju Kwiaty dawno zwiędły
Kurz osiadł na zegarze nad kominkiem
w którym od lat nikt nie pali

Mężczyzna w tamtym pokoju
lubi słuchać muzyki Tak cicho
jakby muzyka go słuchała Szeptem
przywołuje do siebie dźwięki
Oswaja je Całuje We śnie
widziałam wylatujące przez okno ptaki

Mężczyzna w tamtym pokoju
przypomina kogoś Linią ust
Szkicem nosa Uśmiechem
Chociaż uśmiecha się tak rzadko
Że można myśleć o nim w czasie przeszłym

poniedziałek, 25 listopada 2013

Światowy dzień pluszowego misia

Jak wszyscy, to wszyscy ;)


W dzieciństwie miałam pluszowego lisa, pieska, słonika (ukochanego niemal na śmierć), ale misiów niewiele. Najwspanialszy i ulubiony był mojego wzrostu kiedy go dostałam i telepie mi się w zakamarkach pamięci, że wzbudzał mój strach.
Ja rosłam, miś kurczył się z każdym rokiem... Wypchany trocinami twardziel dzielnie znosił przebieranie w sukienki i moje stare śpiochy. Miał żonę - najpiękniejszą z moich lalek, a z nią chyba kilkoro dzieci. Był jedną z tych zabawek, których moja rodzina nawet nie próbowała mi zabierać, żeby przekazać młodszym dzieciom w rodzinie. Byłam dzieckiem cichym i spokojnym, ale chyba przeczuwali, czym mogłoby się to skończyć.
Ale o zabawkach z dzieciństwa będzie kiedy indziej. Większość ocalałych trzymam na strychu, na który chwilowo - z powodu nieustającego braku oddechu - nie mam wstępu.


Z okazji światowego dnia pluszowego misia życzę wszystkim misiom i ich właścicielom wszystkiego najlepszego :)



sobota, 16 listopada 2013

krótka opowieść o tym, że lepiej odzyskać głowę niż ją stracić

Co było pierwsze: jajko, czy kura?

Co w lalce jest ważniejsze: głowa, czy ciało? Zadaję sobie to pytanie od czasu do czasu, całkiem poważnie. Według mnie jednoznacznej odpowiedzi nie ma - czasami ważniejsza jest głowa, czasami ciało. Czasami warto robić przeszczep dla ratowania jednego lub drugiego, z powodu unikatowości, urody albo zwykłego sentymentu. Niby więc ważniejsza jest głowa, ale z drugiej strony jeśli tak miałoby być, po co jej nowe ręce i nogi? ;)

Historia dzisiejszej lalki jest łatwa do wymyślenia - ktoś atrakcyjną głowę przeszczepił na lepsze ciałko, porzucając stare. Ktoś inny wykorzystał atrakcyjniejsze ciałko, zostawiając sobie niepotrzebną głowę.

Rodziców dzisiejszej bohaterki znalazłam na forum. Najpierw od kupiłam ciało, które z kilkoma innymi przez wiele tygodni czekało na bliżej nie sprecyzowane coś. Znak od losu, mój kaprys, może na Gwiazdkę? Kto wie. W lalkach najbardziej cieszy mnie przywracanie do życia nikomu niepotrzebnych szczątków, więc wiadomo było, że wcześniej czy później coś się zdarzy.
I niedawno przyjechała do mnie pewna głowa...

(autorką zdjęcia głowy jest Medithanera, pożyczyłam bez pytania...)

Głowa jak to głowa, bez reszty ciała wygląda i czuje się dość głupio. Trzeba było coś z tym zrobić :)
Ciałko się ucieszyło, głowa też. Ale nic to w porównaniu z radością już skompletowanej lalki.


Głowa w wianie przywiozła ubrania i pieski. Jak widać plastik mało marznie w listopadzie.



Monotonnie tutaj, jeśli chodzi o krajobraz. Jabłonka ta sama, droga też. I brzoza w tle. Tylko liści i jabłek jakby ubyło. Ale nadal jestem chora, daję słowo, że spacer 15m od domu to już był wyczyn.

P.s. Nieświadomi efektów poczęcia rodzice to Medithanera i Mr. Bart :)

niedziela, 3 listopada 2013

na temat (bez lalek)

Znowu rzutem na taśmę, dzięki bloggerowi, który uparcie odmawiał od wczoraj wklejenia zdjęć do wpisu.
Co tu dużo mówić.
Najpierw było tak:



Dynia powstała na imprezę z okazji Halloween, zorganizowaną w gronie niewielkim, ale za to bardzo przyjemnym towarzysko. Czwórka dwunastolatków była zachwycona ;)
Dwie mamy też.

Następnego dnia...


sobota, 12 października 2013

Kaja na spacerze

Po tygodniach łapania oddechu jak ryba wyciągnięta z wody wreszcie powoli zaczynam oddychać. Szału nie ma i nadal większa aktywność nie wchodzi w grę, ale wczoraj udało mi się wybrać na spacer.
Dostojnym krokiem ;)

Wzięłam ze sobą Kaję, która domagała się jakichś zdjęć.

Najpierw na tle półdzikiej jabłonki...

Potem z jesienną łąką w tle...

I z lasem w oddali...

"Ja byłam z pieskiem, czy bez pieska?"





Później spacer z psem zmienił się w grzybobranie.

Jak widać poszła w jakość, nie ilość ;)


Kaja-sztywniara ma na sobie komplecik, który sama jej uszyłam, więc proszę się nie śmiać, poprzednie próby szycia lalkom garderoby zakończyłam ćwierć wieku temu ;)
Włosy po umyciu nakręciłam na wałki z pociętej rurki do napojów i polałam wrzątkiem - loków nie udało mi się uzyskać, ale uznałam, że satysfakcjonuje mnie ten nieład artystyczny.
Buty pochodzą z zestawy Steffi. O dziwo lalka stoi w nich samodzielnie.

***

I jeszcze bonus:

poniedziałek, 30 września 2013

Jeszcze żyję...

...ale lekko nie jest.
Póki co nie mogę za bardzo oddychać, a to znacznie ogranicza inne działania. Także te związane z lalkami.

Zanim jeszcze czułam się tylko źle (co było wstępem do tragicznie), umyłam i doprowadziłam do porządku trzy kupione tydzień temu pannice. Sztywniara została ochrzczona Kają i dostała nawet uszyte przeze mnie jesienne ubranko. Ba, zdjęcia też próbowałam robić, ale cudzym, bardzo takim sobie aparatem, w dosyć ciemnym mieszkaniu i bez możliwości wyjścia w plener wyszły słabo. Na tyle słabo, że zakwalifikowały się tylko dwa.
Które niniejszym zamieszczam, na dowód tego, co w tytule.
Mam nadzieję, że różnicę w wyglądzie przed i po i tak widać :)



Bratzki niestety nie miały tyle szczęścia, muszą poczekać na lepsze okoliczności.

wtorek, 24 września 2013

Jesień cholerna

Przyszła, pewnie, że przyszła. Zaczęła się kilka dni wcześniej, od niewinnego kataru, żeby wczoraj potraktować sprawę poważnie i dowalić zapalenie oskrzeli.
No nic, trzeba przeżyć ;)

Na pocieszenie skoczyłam - między przychodnią a apteką - do SH i przyniosłam sobie zabawki.
Takie oto panny:

Nie były tanie, ale w reklamówce, w której mieszkały tymczasowo mają sporo drobiazgów: ubrania, sanki i słuchawki, a przed wszystkim BUTY. Zerkały na mnie niewinnie, szepcząc "chcesz nas, chcesz".
Chciałam.
Ale to nie wszystko.
Tę pannę chwyciłam na dokładkę, do równego rachunku. Całe 3 zł ;) Brudne czupiradło jest typową sztywniarą - ma twarde, niezginalne nogi. Ale za to ciekawy makijaż i dużo wdzięku. No i uznałam, że doprowadzenie jej do porządku to będzie czysta przyjemność. Nie wymagająca wysiłku, ale za to efektowna.

Ciąg dalszy nastąpi :)


piątek, 13 września 2013

Kuzynka z prowincji

Dawno temu przed Świętami przygotowywaliśmy w pracy paczki dla polskich dzieci z jakiejś wsi na Litwie. Klasycznie - słodycze, książki, przybory szkolne, zabawki. Kupiłam, zawiozłam do fabryki, ktoś to wszystko popakował i prezenty pojechały większym transportem.
Później, ale tej samej zimy, zmieniałam samochód (żadne fanaberie, zmieniałam z takiego, który nie jeździ na taki, który jeszcze daje radę ;) ), w garażu mamy została torba z rzeczami wyjętymi z przepastnego bagażnika - VW Passat dużo może. Torba leżała kilka lat, nie zawadzając nikomu, aż któregoś razu zabrałam ją do domu.
I wtedy znalazłam ją.
Patrycję.



Nie mam pojęcia, jakim cudem przeoczyłam ją wtedy - pewnie zaplątała się w nadmiar przedświątecznych zakupów, a potem tkwiła pod dyżurnym kocem, wożonym przeze mnie w bagażniku, jak widać prawie nigdy nie wyjmowanym ;)

Lalka w pudełku brzmi niemal ekskluzywnie...
Patrycja wygląda jak biedna kuzynka z prowincji. Wydmuszkowe ciałko, przypominające vinatge'owe kloniki, szczerze zdziwiona, chociaż dość ładna i starannie namalowana buzia, a do tego burza włosów, których jest naprawdę dużo, mimo tego, że lalka ma je rootowane tylko w kilku rzędach dookoła głowy. Tylko ta fryzura jakby z innej epoki.
Ma solidnie uszyte, chociaż bardzo niemodne i nie grzeszące urodą ubranko i własne buty - na szczęście, bo stópki ma tak małe, że w pantoflu Steffie mogłaby zmieścić dwie :)

Panna z prowincji przyjechała spotkać się ze swoją kuzynką. Była nieco oszołomiona tym, na jak mało elegancką wieś trafiła ;)


Na szczęście nie brakowało im tematów do rozmowy... Ech, ci faceci...


A nawet zawiązała się między nimi nić przyjaźni. Na pożegnanie obiecały sobie, że będą do siebie pisać.


I na tym wizyta się zakończyła ;)

Wyjęłam Patrycję z pudełka, żeby porównać z Barbie, a potem schowałam znowu. Niech się cieszy swoją pudełkową ekskluzywnością.