czwartek, 28 maja 2015

Słoneczna Sol


Zazwyczaj nie nadaję lalkom imion. W każdym razie nie wszystkim. Najczęściej jakieś imię tworzy się podczas zapisywania obrobionych już zdjęć, dla ułatwienia.
I potem takie imię zostaje, oczywiście pod warunkiem, że nie zapomnę.
Tym razem pomyślałam o Sol. Był już wczesny wieczór kiedy wyszłam zrobić zdjęcia, słońce świeciło z zachodu (chociaż ten zachód z dnia na dzień coraz bliżej północy, w czerwcu niemal całą noc będzie jasno), było cicho i ciepło. Słonecznie.


Płaskostopych lalek mam niewiele, może dlatego je lubię? W plażowych lalkach Mattela lubię kształt i wielkość stóp, podoba mi się to, że mają wyraźnie zaznaczone palce i paznokcie. I kostki, o których zwykła Barbie może pomarzyć.

Tę płaskostopą lubię podwójnie, bo jest kolejną ciemnoskórą panną w moich - rozrastających się bez umiaru - zbiorach.


Poza tradycyjnym kołtunem, brakiem kolczyków i lekko startym lakierem na paznokciach, żadnych poważnych defektów nie stwierdziłam. Udało mi się nawet rozczesać jej włosy bez zniszczenia loków (karbowania?). Ciekawe, że lalka makijażem nie różni się od mojej pierwszej Christie, na pajacykowym ciałku. Byłam nawet trochę rozczarowana, bo liczyłam na jakieś różnice.


***

Co tam u kur, ktoś zapyta?
A dziękuję, pasają się.


środa, 20 maja 2015

Kenya w maju


Na fali rosnącego uczucia do ciemnoskórych lalek postanowiłam zafundować sobie zupełnie mi nieznaną, wyglądającą na klonika pannę. Odebrałam ją dzisiaj w drodze z pracy i zrobiłam na szybko kilka zdjęć telefonem, co widać. Ale za to zdążyłam przed majową ulewą.

Dziewczyna oczywiście nie jest Murzynką, ale jej to wybaczam. Ubranko, które ma na sobie, jest uszyte przyzwoicie, do tego są całkiem niezłe buty. Ma artykułowane ciałko z biustem wyraźnie większym od Barbie i jej koleżanek, włosy długie, kręcone i bardzo miłe w dotyku.
Na pudełku nie było żadnych firmowych oznaczeń, poza tradycyjnym Made in China, zresztą całkiem niepotrzebnie ;-) Ale za to na plecach lalki znalazłam napis Kenya's World.
A to zaprowadziło mnie TU.


Zadowolona ze śledztwa pomyślałam, że chyba już ją gdzieś widziałam... i oczywiście miałam rację. Pokazywała ją Misia i Only NM.
A to oznacza, że pamięć mam słabą, ale czasem jeszcze daje radę. Zrywami.

Gdybym umiała, przemalowałabym lalce usta na większe i mniej różowe. Teraz wygląda jakby miała nałożoną grubą warstwę kremu Nivea. Jednak najbardziej przeszkadza mi to, że głowy jej nie zmniejszę, a szkoda, bo ma ją zdecydowanie za dużą w stosunku do reszty mojego czekoladowego towarzystwa.



Mimo wszystko bardzo przyjemna lalka :-)


niedziela, 17 maja 2015

Panna Apple i panna Blum

Powinnam właściwie zacząć tak jak ostatnio - tydzień temu...
Tydzień temu miałam urodziny. Miłosiernie pominę informację, które :-) Tortu i świeczek nie było, ale za to w ramach prezentu przyjechała do mnie ona.


Tak, to żałosne, bo piszę tak niemal przy każdej lalce, ale nie mam pojęcia kto to jest. Prawdę mówiąc ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna, poza zaspokojeniem zwykłej ciekawości, jak panna wyglądała w swoim oryginalnym ubranku, w stanie jeszcze nietkniętym. Wiem tylko, że jest piękna. I że zaspokoiła mój rosnący apetyt na ciemnoskóre lalki, przynajmniej na razie.

Dzięki MajorMistakes już wiem, że to Florida Christie, dziękuję :-)

Natychmiast zaprzyjaźniła się ze swoją - również anonimową - koleżanką. Przyznacie, że wyglądają razem zachwycająco :-)





Podobają mi się do wypęku. Albo i bardziej.
Panna w bluzeczce Hello Kitty miała kiedyś skrzydła, po których zostały dwa otwory w plecach, brakuje jej też pierścionka. Obydwie mają piękne, gęste włosy, o których mogą pomarzyć dzisiejsze córy Mattela, niestety, obydwie wpadły w ręce fryzjerek - jedna miała wygryzioną grzywkę i fantazyjny kołtun, nad którym udało mi się zapanować bez wyrywania kudłów, druga ma włosy skrócone przez proste udydanie kucyka. Z tym da się coś zrobić wrzątkiem i nożyczkami, ale póki co zachwycam się i nie mam czasu na nic innego.



Na niektórych zdjęciach doskonale widać, jaka była dzisiaj pogoda - w słońcu ponad 20 stopni, w cieniu ponad 10. Do tego lodowaty wiatr i od czasu do czasu kilka kropli deszczu.
Potrzebne mi betonowe stojaki dla lalek.

sobota, 9 maja 2015

Tydzień temu

...2 maja wybraliśmy się na wycieczkę. Teoretycznie bez większych planów - ot, zwiedzić okolice, nieważne jakie, byle w drodze powrotnej zajechać... na pizzę do Ornety. Bo w Ornecie, w niewielkim lokaliku, któremu bliżej do budki niż do chociażby małego baru, robią dobrą pizzę, gdybyście byli w okolicy - polecam :-)

Jechaliśmy sobie i robiliśmy zdjęcia.

Najpierw zagadka - co to za miasto?



Nie jestem pewna, czy przewiduję jakieś nagrody ;-)

W podróży interesowało mnie głównie niebo.
I to w Morągu...


Przed pałacem Dohnów na drzewie siedział ptasior. Musieliśmy stanąć gdzieś blisko jego gniazda, bo trzymał w dziobie pióro i udawał, że nic_tu_nie_ma_ciekawego :-)


I to w Jantarze... (taaak, jechaliśmy bez planu, przed siebie...)


I to w Stegnie. Do której wpadliśmy przy okazji, żeby zobaczyć kościół wewnątrz. Ale nie udało się, bo trafiliśmy akurat 5 minut po rozpoczęciu mszy, więc głupio było wchodzić robić zdjęcia.
Będzie okazja żeby pojechać tam raz jeszcze ;-)


Skoro już byliśmy na plaży, była okazja żeby wyciągnąć z torebki jeszcze jedną pasażerkę.



Byłabym wdzięczna za pomoc w identyfikacji, tym bardziej, że mam chyba też blondynkę z tej serii. Panna miała kiedyś grzywkę oraz skrzydła, po których zostały jej dwie dziury w plecach.
Tak mam jakoś ostatnio, że podobają mi się wszystkie ciemnoskóre lalki. Na niektóre mnie na szczęście nie stać...

Ogólnie pogoda była... różna. Piękne niebo, słońce dające nadzieję, że może być ciepło, a przy tym zimny wiatr.
Chociaż oczywiście niektórzy się opalali.


A potem była niedziela i - wreszcie - pojechałam na targowisko, targ, giełdę, flumark, co kto woli :-) Zbierałam się od wielu miesięcy. Pojechałam oczywiście z nadzieją, że coś uda się przygarnąć... I udało się. Młode dostało akordeon. A ja dwie sierotki...


O których może innym razem :-)

niedziela, 26 kwietnia 2015

Kennedy, córka Kena

Nie, to nie będzie saga. Chciałabym, pewnie, ale znam siebie, swoje możliwości i swoje lenistwo - nie da się.
Zresztą nawet nie wiem, czy dzisiejsza bohaterka to na pewno Kennedy, a nie Barbie. Założyłam, że jednak Kennedy, a imię ma na pewno po ojcu. Ja rozumiem, że Ken i Barbie wiecznie młodzi, ale kiedyś przecież musieli mieć jakieś potomstwo!



Niezbadane są wyroki dziecięcych rąk i zębów. Lalkę wyciągnęłam z pomiędzy stosu pluszowych misiów, w spodniach należących z pewnością do którejś z My Scene, z włosami w niemal idealnym stanie i w kolczykach, a jak wiadomo biżuteria to rzecz niemal niespotykana w przypadku lalek z SH. Rzadsze są chyba tylko buty. Ale za to ma pogryzione dłonie, w lewej brakuje dwóch palców. Mimo wszystko cud-miód, żadnej łysiny, żadnych kołtunów, plam i makijażu dzierganego długopisem.
I oczywiście powalająca uroda :-)

Kennedy jest romantyczką i do twarzy jej w kwiatach.



Jednak czasami zajmują ją sprawy całkiem przyziemne.


- Drewnochron by się przydał!


- A gdyby tak boa z piór... i rosół...



- Lepszy lewy profil, czy prawy?

Od czasu do czasu tęsknie wypatruje, czy z lasu nie wyjeżdża książę na białym koniu.


A ponieważ księcia jakoś nie widać, marzy o przeprowadzce do miasta.


Jak widać na ilustracjach, wiosna na Warmii nabiera śmiałości. A jutro zakwitną śliwy :-)
---
P.s. Trwają poszukiwania zaginionej bliźniaczki... W okolicy słychać tępy dźwięk walenia się w głowę.

sobota, 18 kwietnia 2015

Warmińska wiosna

W poprzednim życiu mój mąż jeździł na przełomie lutego i marca w okolice Zielonej Góry. Wracał po czterech dniach, patrzył na leżący wokół mniej lub bardziej obficie śnieg i mówił melancholijnie: "A tam już kwitną forsycje...".
Tak właśnie jest, uczyli nas nawet o tym na geografii, w tej złej, peerelowskiej szkole. Okres wegetacji mamy krótszy o jakieś 4-6 tygodni. Miesiąc i jeszcze trochę.
I sorry, póki śnieg - jak dzisiaj - pada w połowie kwietnia, nie wierzę w ocieplenie klimatu. A jeśli wierzę, to nawet trochę go pożądam. Wiosna byłaby dłuższa...

Na wiosenny spacer zabrałam dzisiaj maleństwo kupione w Kauflandzie. Według napisu na pudełku ma na imię Paula, według mnie (chociaż nie wszystkim lalkom nadaję imiona) - Lisa, bo kojarzy mi się z dziećmi z Bullerbyn. Może przez słomkowy blond na głowie, może przez błękit oczu, a może przez wiosenno-polarne ubranko?

Lisa wybrała się na poszukiwanie warmińskiej wiosny. Nie znalazła śniegu, a to już coś :-)
Znalazła za to kwiatki...


Pączki na jabłonce...


Trawę... chyba już tegoroczną...


Gałązkę kwitnącej brzozy (z pozdrowieniami dla alergików)...


Nie spotkała za to bociana, który ewakuował się chwilę wcześniej. Ku wielkiemu zadowoleniu okolicznych żab i ślimaków.


Laleczka była nieco droższa od lizaków (3,49? 3,75?), więc nic dziwnego, że wcześniej nie udało mi się na nią trafić - podejrzewam, że jej siostry znikają natychmiast po wyłożeniu na półki.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Wesołego jajka :-)

Dzisiaj zaliczyliśmy chyba wszystkie pory roku. Rano była zima - psy wróciły ze spaceru pięknie ozdobione śniegiem. Potem była krótka wiosna, mgnienie lata, a potem na zmianę - jesień, zima, wiosna, jesień, zima...
Kiedy wracaliśmy wieczorem do domu, bocian nadal stał w gnieździe, więc może to jednak wiosna?
Może...

Wszystkim pięknej wiosny życzę :-)



poniedziałek, 9 lutego 2015

Zakochałam się

Zakochiwałam się stopniowo, nie w trzech na raz.
Za każdym razem było to uczucie zaskakujące, chociaż przed przynajmniej raz spodziewałam się uczucia. Lekkiego, może sympatii, może odrobinę fascynacji. A tu proszę, buch i mam. Trwam sobie w tym miłosnym stanie, patrzę z zachwytem, trochę wzdycham. Macam, gładzę, przeczesuję włosy.

Na zdjęcia nie mam czasu, a jak mam czas to nie mam światła. Tyle mojego, co mi telefon zrobi.
To nie jest więc sesja fotograficzna, a tylko portrety. Zdjęcia poglądowe.
W kolejności pojawiania się, będącej także kolejnością strzałów plastikowego amora :-)

Zelda. Ruda, zielonooka, piegowata. To w jej przypadku spodziewałam się zauroczenia, uwiodła mnie powłóczystym spojrzeniem.



Asha (nie wiem, dlaczego w pierwotnej wersji napisałam Nikki, myśląc Asha, podejrzewam, że to przez rozmyślanie, czyje ciałko może Asha pożyczyć). Rozczochraniec kupiony na aukcji, bo niedrogo, a ja nie mam ciemnoskórych lalek.
Coup de foudre, grom z jasnego nieba, oderwać się od niej nie mogę. Zastanawiam się, jak ją przemycić do pracy, żeby móc ciągle na nią patrzeć ;-)


JLo. Typowy efekt kompulsywnego chciejstwa, który uwiódł mnie natychmiast obłędnym uśmiechem. Ona jedyna jeszcze nie była macana, śpi bezpiecznie w pudełku. Do czasu...


Zdjęcia jako się rzekło z telefonu, obrobione tamże. Przy wysyłaniu mailem panny zostały z automatu przechrzczone na Żelaza Jako Nikki.
I to by było na tyle.