wtorek, 10 czerwca 2014

K jak kamień

Ominęłam jedną literę (znowu). Tym razem powód głupi, ale prawdziwy - termin wypadał w dniu wyborów, nie mogłam się opędzić od myśli, że jedenaście to nr listy Samoobrony. Niedzielno-upalno-leniwy mózg, wyjałowiony przez kilkutygodniowe wciskanie mu przez oczy i uszy popisów przedwyborczej erudycji padł i odmówił współpracy.

Kamień to co innego. On przynajmniej nie zmienia poglądów.



Na kamieniu posadziłam anonimową pannę, która trafiła do mnie dzięki forum (dziękuję Joannie!). Urwana głowa dała się naprawić, chociaż jeszcze nie jest idealnie - idealnie byłoby zmienić ciałko, ale dziewczyna ma nieco nietypowy kolor.
Makijaż wyglądał na dość krzykliwy, ale już mi nie przeszkadza. Może wysubtelniała odzyskując głowę? ;)

poniedziałek, 12 maja 2014

Lalkowy alfabet - H jak huśtawka

Huśtawka. To miało być jedno z najoczywistszych i najprostszych zadań w całym lalkowym alfabecie. I jak zwykle w takich przypadkach bywa - nie wyszło.
Najpierw ze zdziwieniem zauważyłam, że już jestem spóźniona, chociaż dopiero czwartek (a mój niewielki rozumek zakodował sobie, że kolejne wpisy mają się pokazywać w weekendy). A potem, kiedy chciałam spóźnienie naprawić, okazało się, że przyroda nie współpracuje. I cały entuzjazm szlag trafił.
Za ciemno, za zimno, za mokro, na dodatek tak jakoś. Nijak. Pogoda taka, że spać albo się kłócić.


Tak oto zafundowałam Nikki huśtawkę nastrojów.




niedziela, 4 maja 2014

Frauenburg czyli Castrum Dominae Nostrae


 Plany odwiedzenia Fromborka mieliśmy od dawna. Mężczyzna Domowy, który zaledwie trzy lata temu przestał być mieszkańcem Wrocławia, nigdy we Fromborku nie był. Ja byłam, owszem, w średniej szkole z wycieczką klasową, a więc w czasach raczej prehistorycznych (chociaż Kopernik już tam nie mieszkał).
Z tamtej wycieczki zapamiętałam właściwie tylko jedno - moje koleżanki pytające spotkaną na ulicy fromborczankę "gdzie tu jest centrum" i jej zdumienie, kiedy rozglądając się bezradnie odpowiedziała: "Wszędzie...". Niespełna trzynastoletni Młody pojechałby niemal wszędzie, skuszony pizzą w Ornecie w drodze powrotnej.
Właściwie mieliśmy tam pojechać do Fromborka jeszcze w sierpniu, ale dziwnym trafem wylądowaliśmy w Stegnie. (link)
Korzystając z długiego weekendu, a przede wszystkim z tego, że było bardzo ładnie, ale zimno, a ja zdecydowanie wolę piesze wędrówki w niższych temperaturach, wybraliśmy się tam wczoraj.
Do Fromborka, a nawet do jego centrum.

Jechało się fenomenalnie, po drodze minęło nas zaledwie kilka samochodów, a świat za oknem wyglądał przepięknie.
Niestety kilka osób też wpadło na pomysł odwiedzenia miasta Kopernika, więc na dziedzińcu zamku przeciskaliśmy się między wycieczkami, ale i tak było wspaniale.
Również niestety nie opanowałam jeszcze latania z lalką i aparatem w tłumie (i nie wiem, czy kiedykolwiek opanuję). Ale mimo to udało się zrobić trzy zdjęcia. Każde innym aparatem :)
Modelką jest bliżej niezidentyfikowana Tereska.
 



Pora wrócić do starych lektur :)


Miasto było okupowane przez turystów i stada Koperników.


Przed nami jeszcze wyprawa do Pieniężna i Braniewa, a w drodze powrotnej obowiązkowo (i tradycyjnie) pizza w Ornecie, którą polecam.
Potem zaczniemy jeździć w innym kierunku :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

G jak grzywka - Lalkowy Alfabet 2014

Gardzę grzywką.

Dawno, dawno temu, kiedy byłam cichym dziewczęciem w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, rosły na mej głowie włosy jasne, cienkie i proste. Strzyżona byłam zwykle na pazia, z grzecznie podwiniętą nad brwiami grzywką. Wyjątkiem była tragiczna w skutkach radosna twórczość mojej mamy, która równając kosmyki doszła od pazia do zapałki; skutkowało to moją stanowczą odmową chodzenia do przedszkola w spodniach i znienawidzeniem na długie lata jakichkolwiek działań fryzjerskich.
Całkiem niespodziewanie, gdzieś w okolicy 13 urodzin, moje włosy zaszalały. Z ulizanych blond strączków ewoluowały w zdecydowanie ciemniejszą, pokręconą i trudną do poskromienia szopę. Dawało się to zapleść w warkocz, związać w kucyk, ewentualnie spiąć w gniazdo aspirujące do miana koka. Rozczesanie graniczyło z cudem (i do dzisiaj graniczy, chociaż z wiekiem nieco na głowie ubyło. I w głowie), obcięcie na krótko nie wchodziło w grę (patrz wyżej).
Mam wysokie czoło oraz ciocię w Gdańsku.
To jedna z tych cioć, których człowiek się raczej boi i wystarczy trochę się zagapić, żeby powiedzieć do niej "proszę pani", co oczywiście może skutkować turbulencjami przy rodzinnym stole.
Ciocia na szczęście nie odwiedzała nas często, ale zawsze, podczas każdej wizyty, każdą rozmowę ze mną i o mnie zaczynała i kończyła sakramentalnym: "powinnaś mieć grzywkę".

I to właściwie tyle w temacie.



Jedną z niewielu moich lalek z grzywką jest tajemnicza ruda. Kupiłam ją w SH chyba w połowie lat dziewięćdziesiątych i była pierwszą lalką z wmoldowanymi majtkami, jaka trafiła w moje ręce.
Majtki są różowe.
Panna wpadła niestety w ręce fryzjera-amatora, który jednak miał mniej zapału niż moja mama i wiedział kiedy się zatrzymać. Grzywka ocalała.
Lalka miała kiedyś pierścionek i kolczyki (chyba białe, sądząc po pozostałości w prawym uchu), ma też flokowaną potylicę, co mogłoby sugerować, że w czasach świetności miała dopinana treskę.
Niechże jej będzie Tereska :)


Post scriptum
Pogrzebałam trochę w internetach i odkryłam, że to najpewniej panna z serii Cut And Style. I - o ile dobrze rozumiem zdjęcie - krótka fryzurka może być oryginalna.
Obydwa zdjęcia pochodzą z aukcji na ebay.



piątek, 25 kwietnia 2014

dwa kąty

Własne cztery kąty - odwieczne marzenie ludu pracującego miast i wsi. Lalki mają pod tym względem jeszcze gorzej, bo cztery kąty w ich przypadku to na ogół szczelnie zamknięte pudło. Na kąty mieszkalne mogą liczyć rzadko, na dodatek najczęściej te kąty są tylko dwa.
Ale lepsze to niż nic, prawda?

Czy ktoś ze zgromadzonych pamięta, że mój późny powrót do zabaw lalkami wziął się z zachwytu nad domkami w skali 1:12? Zachwyt pozostał do dzisiaj, a w najciemniejszym zakamarku mojego jestestwa drzemie marzenie o takim domku. Który gdzieś, kiedyś na pewno...

Dwa kąty. W nieco większej skali i jako wprawka. Niedokończone i prowizoryczne, więc najprawdopodobniej bardzo długowieczne.

 
W roli modelek jeden świeży (bezimienny) nabytek i pokazywana już na blogu Kaja. Po kilku miesiącach znajomości uznałam, że jej buzia podoba mi się na tyle, że zasługuje na ruchome ciałko. To był mój pierwszy przeszczep :)


Nowa panna doprowadzała mnie do rozpaczy przewracając się co chwila, więc ustawiłam ją tak, żeby przewrócić się nie mogła. A wydawało mi się, że przyjechała do mnie z porządnego domu!




Moje dwa kąty może nie powalają kunsztem, ale mają kilka zalet. Niemal zerowy koszt, swobodny dostęp do materiałów, no i oczywiście to, że jam-ci je sama wykonała :D
Zielony fotel powstał wg pomysłu z Planety Parczun, a lampkę pożyczyłam od syna. Niestety muszę ją oddać, pilnuje.

niedziela, 13 kwietnia 2014

frywolne F

Kolejny odcinek potyczek z alfabetem.
Falbanka, w przeciwieństwie do swojej starszej siostry, falbany, nadaje lekkości. Jest beztroska i niepoważna. Trochę jak wiosna.
Forsycja podobnie jak errata, jako hasło dodatkowe... :)


Przy okazji zaliczyłam F jak falstart, za co ewentualnych zdezorientowanych przepraszam :)

sobota, 5 kwietnia 2014

E jak...

Wiem, wiem, pominęłam dwie literki. Możecie wierzyć lub nie, ale z braku cekinów i... dywanów. Jedyne jakie można znaleźć w moim domu, to dywaniki, na których śpią psy. Mało fotogeniczne :D

Encyklopedie uwielbiałam od kiedy pamiętam. Moją ulubioną była jednotomowa, wydana na cieniutkim, śnieżnobiałym, "biblijnym" papierze. W czasach, kiedy przeciętna książka była drukowana na papierze zbliżonym jakością do toaletowego (i nie o współczesny papier toaletowy mi chodzi), ta najpiękniejsza encyklopedia świata wydawała mi się absolutnym cudem. Już samo wertowanie było ogromną przyjemnością.
Tak, czasami też czytałam co w niej napisano ;)
Niestety, żadna z encyklopedii mojego dzieciństwa nie stoi już na półce. Padły ofiarą złodzieja. Taki nam się trafił głodny wiedzy przestępca...

W czasach nieco bardziej współczesnych stałam się szczęśliwą posiadaczką 30-tomowej wielkiej encyklopedii PWN.
Lalki miały w czym buszować.
Ale rzecz jasna zainteresowane były głównie tym, co encyklopedia ma do powiedzenia na ich temat.

 


Okazało się, że istnieje tylko hasło "Lalka teatralna". No cóż, nawet naukowcy wolą celebrytki.

I jeszcze jedno hasło na E. Związane nierozerwalnie z encyklopedią ;)


niedziela, 23 lutego 2014

BA, czyli lalkowy alfabet

Chciałam wziąć udział w zabawie od pierwszej litery, ale zapadłam w sen zimowy i nie zdążyłam z agrafką. Miałam pomysł, miałam lalkę, zrobiłam nawet kilka zdjęć... a potem zabrakło mi rozpędu na zrobienie wpisu.
Dopiero prawdziwie wiosenne słońce zmobilizowało mnie do wzięcia do ręki aparatu...
Proszę państwa, oto balon:


A jako post scriputm rzeczona agrafka:

----------------

W sesji udział wzięli: klonik Ddung, Nikki oraz balon. Różowy.
Błękitne niebo i chmurki gratis :)

sobota, 4 stycznia 2014

Panna Holly

Dzisiaj pora na drugą pannę świąteczną. Pannę, która miała się pojawić na blogu już rok temu, ale przypomniałam sobie o niej parę tygodni po świętach. Obiecałam jej sesję pod koniec 2013... i znowu zapomniałam, lansując Noelkę.
Nie miała dziewczyna szczęścia ;)

Oczywiście już po świętach przypomniałam sobie znowu, przez dwa dni ubolewałam nad swoją sklerozą. Albo roztrzepaniem. Albo kompletnym brakiem organizacji.
Nieważne.

Kiedy próbowałam zidentyfikować niebieskooką blondynkę zastanawiałam się przez chwilę, skąd ja tę zabawną drobną buźkę kojarzę. Poddałam się zakładając, że pewnie widziałam podobną gdzieś kiedyś u kogoś, na jakimś blogu. A od dwóch dni zła byłam na siebie, że zagapiłam się z pokazaniem na blogu lalki w świątecznej sukience, więc znowu będzie musiała rok poczekać.

Aż zajrzałam na forum i doznałam olśnienia.

Lalka w świątecznej sukience, od roku czekająca na swoje pięć minut, to właśnie znajoma zabawna buzia.

 - Co za czasy! Do bielizny musiałam się rozebrać żeby ktoś się wreszcie łaskawie zainteresował!
 


A tak komponuje się z krzewem, któremu zawdzięcza imię.



Kupiłam ją od cholery dawno temu, może nawet w latach 90, bo co kilka lat miałam takie zrywy, żeby sobie kupić lalkę, rozpakować, pomacać i schować na szafie. Lalkowy coming out nie był łatwy ;)
Przeleżała ten czas w pudle, oryginalne pudełko wyrzuciłam niestety od razu. Jest więc w stanie niemal nienaruszonym, była tylko lekko zakurzona. Straciła pantofelki (ale nie wydaje mi się, żeby były wybitnie unikatowe, obstawiam zwykłe białe szpilki), a jej włosy przyprószyła siwizna - a przynajmniej tak to wygląda. W rzeczywistości to tylko wykruszający się z włosów klej, którym lalka miała usztywnione karbowanie. Nie czyściłam go, bo chciałam ją pokazać w stanie najbardziej zbliżonym do fabrycznego.
Sukienka, którą lalka ma na sobie, jest nieco absurdalna z naszego punktu widzenia - na ramiączkach, ozdobiona lekką koronką, ale za to w bożonarodzeniowe wzory? Najwyraźniej moja czekoladka spędzała święta w bardziej tropikalnych klimatach.
Chociaż w tym roku... sukienka wygląda podejrzanie dobrze.
Wygoniłam pannę w plener, oczywiście ze względu na światło.
Poszła na spacer z siostrą, dla porównania. Siostra w futerku, na bogato ;)


 - Ale tatusia chyba masz innego?


Świąteczna Susy ma namalowaną białą bieliznę, sygnaturę CO na plecach, karbowane włosy i czekoladową skórę. Ciałko TNT, nogi zginane na dwa kliki.
Na zakończenie jeszcze zdjęcie w bieliźnie z fleszem, bardziej czekoladowo :)